top of page

Paul Hartway

Autor powieści "Dalsze życie..."

Home: Welcome
Home: Blog2

Kontakt

Dziękuję za zainteresowaniem moimi powieściami. Zachęcam do komentowania oraz odwiedzenia strony http://www.opowi.pl

  • facebook
Home: Contact
Szukaj
Zdjęcie autoraPaul Hartway

Dalsze życie... Dzień 1.

Zaktualizowano: 9 cze 2019

…uzyskałem odpowiedź. Nie od gościa ze strony internetowej ….

To nie była też odpowiedź od kogoś z ulicy na ulotkę powieszoną

na drzewie z moim numerem telefonu... Nie była to też odpowiedź

od kogoś z rodziny i od nikogo znajomego z pracy a już na pewno

nie od znajomych z dawnych lat, że potrzebuję coś ...

Otrzymałem odpowiedź na pytanie którego w głowie nigdy

nie miałem i nad którym nigdy się nie zastanawiałem.

Odpowiedź na pytanie… co jest po śmierci?

Jak wygląda to dalsze życie? Też zadajesz sobie to pytanie? A tak w ogóle to po co się nad tym zastanawiasz? Czy dlatego, że boisz się żyć teraz tu na ziemi? Boisz się bo musisz każdego dnia przeanalizować każdą czynność i słowo które robisz lub wypowiadasz aby nie popełniać błędów? Chcesz wiedzieć to abyś mógł tam na tym drugim świecie, tak jak mówi religia, mieć nagrodę za dobre życie i zachowanie lecz boisz się jednocześnie konsekwencji swoich grzechów przez które robisz przykrość innym ludziom? A może zastanawiasz się jak tam jest bo nie wiesz co zabrać ze sobą do grobu? Nazbierałeś przez długie lata swojego życia tyle bogactwa i dlaczego miałbyś dzielić się nim z innymi? Przecież, a nóż, przyda Ci się tam. Czy może jednak jesteś przekonany, że po śmierci nie ma nic, zapadasz po prostu w czarny pusty sen wieczności z której nie zostaniesz obudzony? Jak to jest po śmierci? W której z tych grup odnalazłeś się? Czy może jest coś innego co sprawia, że tak bardzo zależy Ci na tym aby odkryć nieznaną nikomu prawdę? Wbrew temu czy jesteś wierzący czy też nie to i tak teraz po tym co napisałem zastanawia cię co jest dalej. Myślisz, że odpowiem Ci na to pytanie dosyć prosto? Mam nadzieję, że właśnie tak będzie. Czy ten dziennik został stworzony po to aby przedstawić mój dramat? Odpowiedź brzmi: i tak i nie. Celem moim jest przekazanie Wam jak zmieniłem się w ciągu mojego krótkiego życia dzieląc się na końcu z wami tym czego doznałem tutaj, w tym miejscu, tym co jest niewyjaśnione. Dzieląc się tym co jest udręką dla wielu ludzi, którzy w głowie mają pytanie, jak wygląda… dalsze życie?

Jak by wam zacząć? Elegancko z klasą stawiając siebie w świetle wybielonym bardziej niż zęby Kanye’a Westa? Czy też może przedstawiając moją drugą twarz, czarnego bohatera nawracającego się po tym jak zmieniła go nowa miłość spotkana w jakiś romantycznych okolicznościach? Nieee, to nie mój styl. Ja walę prosto z mostu, jestem Arek ale mówią na mnie Gutek. A czemu takie imię? To pomysł mojej mamy która wbrew swojej mamie nazwała mnie tak zaraz po narodzinach, dosłownie:

-Jesteś w ciąży? Ojejku, a chłopiec czy dziewczynka? – zapytała starsza pani, która przy stole wigilijnym usłyszał, że córka jest w stanie błogosławionym. Jest wigilijny wieczór, do suto nakrytego stołu już po rozpakowaniu wszystkich prezentów zasiedli w trójkę aby móc kontynuować kolację. Młoda dziewczyna, ma na imię Emilia, wiek 23 lata, ładna smukła twarz, oczy szaro zielone, ubrana bardzo elegancko w białą koszulę i czarną krótką spódniczkę, włosy ciemne lekko opadające. Tuż obok niej w koszuli w kratę i w niebieskich spodniach typu chinosy siedzi krótko ostrzyżony mężczyzna, ma na imię Piotrek i jest starszy od Emilii o 5 lat. Tworzą ze sobą bardzo szczęśliwe małżeństwo. Naprzeciwko nich siedzi wspomniana wcześniej Halinka, mama Emilki. Ubrana jak zawsze w co popadnie, zwykła koszulka granatowa i czarne spodnie. Uśmiech nie schodzi jej z twarzy, właśnie nadszedł czas na najważniejszy prezent w ten piękny wigilijny wieczór. Emilia ogłosiła mamie, że spodziewa się dziecka.

- Chłopak, Borysek będzie, malutki mój kochany- odpowiedziała bardzo szczęśliwa Emilia

-Borys? O matko, jak pies, czemu tak? – zapytała Halinka, jak zwykle, a to to nie ładne, to nie modne, tamto za nowoczesne bo dzisiejsza moda jest głupia albo co najważniejsze, co ludzie powiedzą? Taka była Halinka, nigdy nic nie pasowało.

- Mamo, przecież nie mówię na poważnie, dopiero zaszłam w ciąże, nie wiem czy to chłopiec czy dziewczynka. Ale ja jestem przekonana, że to będzie chłopiec, teraz to jest na razie mój Jaś Fasola– odpowiedziała Emilka po czym zaczęła głaskać się po swoim jeszcze jakże płaskim brzuszku.

- A no tak, rzeczywiście. Ale ten Borys to chyba żart co?

- Nie, właśnie będzie Borysek.

- O matko no, czemu tak? – zapytała lekko zdenerwowana Halinka.

- Bo tak mi się podoba – odpowiedziała stanowczo i ze zdenerwowaniem Emilka. Często lubiła robić swojej mamie coś na przekór, zresztą, co by nie robiła to było na przekór, dla Halinki najlepiej było by aby wszystkie dziewczynki na ziemi miały na imię Halinka a chłopaków zaś nazwała by Franciszek, to były piękne święte imiona.

Po czasie jednak zawsze potrafiła zaakceptować to co robiła jej córka i przestawała narzekać ale wtedy Emilka musiała zrobić jakiś numer aby dopiec swojej matce…

- Urodziła?!? – z końca korytarza dobiegł głos Halinki, która szybkim krokiem zbliżała się do młodego mężczyzny chodzącego od prawej do lewej przy sali porodowej.

- Tak, chyba, nie wiem, jejku ale się trzęsę – odpowiedział Piotrek, który ewidentnie nie wiedział co z sobą zrobić, był bardzo zestresowany. W końcu z sali wyszedł lekarz który poinformował go, że może już wejść. Piotrek wszedł do sali a tuż za nim teściowa Halinka. Piotrek wchodził krokiem jak nie ostrożny łoś który buja się na swych cienkich długich nogach, przewrócił nawet kosz na śmieci. Odskoczył szybko i zwinnie poprawił go. Był bardzo zakłopotany, ciągle skupiony wzrokiem na swoją żonę Emilkę. Mężczyzna był prze-szczęśliwy, widział żonę, która na rękach trzymała małego nowego człowieczka, dzieciak krzyczał w niebo głosy. Emilce jednak uśmiech nie schodził z twarzy. Podszedł do nich, Halinka zaś została w progu drzwi i płakała ze szczęścia. W końcu to jej pierwszy wnuczek. Młody ojciec popatrzył na dziecko przez chwilę a następnie na Emilkę, był w naprawdę ciężkim szoku. Jego najgorsze obawy czy dziecko urodzi się całe i zdrowe właśnie odeszły w nie pamięć, pocałował żonę i zaczął płakać, uścisnął ją mocno ale z wyczuciem bo wiedział, że jest bardzo wycieńczona. To jest miłość, całował i nie odrywał od niej swych mokrych od łez oczu, był bardzo wdzięczny za trud i ból, który przezwyciężyła aby maluszek mógł urodzić się cały i zdrowy. Przecież urodzenie to nie tylko te parę godzin na sali. To jest 9 miesięcy wyrzeczeń wszystkiego co kusi dookoła a przede wszystkim ten okrutny mąż, który pił piwo co wieczór przy telewizorze i wcinał chipsy kiedy jego ukochana musiała dbać o zdrowie nie tylko swoje ale i dziecka. Do młodych rodziców dołączyła Halinka. Po kilku miesiącach już nauczona jak mówić do dziecka na przywitanie powiedziała:

- Cześć Borysku, jaki jesteś śliczny…

- Arek mamo – odpowiedziała Emilka.

- Jak to Arek?- wyprostowało Halinkę jak by ktoś wbił jej szpilkę w pośladek.

- A tak to- odparła Emilka, której już uśmiech pojawił się na twarzy, misterny plan zmiany imienia w końcu osiągnął cel. Halinka jak zwykle już zła prawiła córce swoje morały.

Po pewnym czasie zaakceptowała imię a młodzi rodzice cieszyli się swoją małą pociechą. Tak właśnie zaczyna się historia mojego życia…

Skoro historie nadania imienia mamy za sobą to lecimy dalej. Mam 29 lat i pochodzę z niewielkiej, typowej, szarej miejscowości. Wychowałem się na blokach ale o tym nie teraz bo w tej kwestii rozpiszę się nieco więcej trochę później. Teraz chce na początku przekazać wam coś innego. Uprzedzam, nie myślcie sobie, że zawsze byłem tak poukładany. Ja i pisanie jakiegoś dziennika? Nigdy w życiu, to było zawsze dla lamusów. A jednak, życie potrafi płatać figle i zmienia nas. Zmienia w osoby w które nigdy nie pomyśleli byśmy, że możemy być. Przekonacie się sami. Teraz siedzę na szpitalnym łóżku i spoglądam przez okno na lądujący helikopter. Nasuwają mi się myśli i wspomnienia z mojej młodości, czasów szkolnych i tych podwórkowych. Może z czasem pisania moja umiejętność przelewania myśli na papier nabierze lepszego charakteru. Więc wybaczcie moją składnie ale przetrwajcie do końca bo chciałbym przekazać Wam to co jest nieznane nikomu.

Patrząc na ten helikopter myślę o wszystkim co było. A czemu postanowiłem go napisać? Ponieważ właśnie tutaj w tym okropnym miejscu miałem zaszczyt przeżyć coś niesamowitego, coś pięknego, coś czego na pewno nikt jeszcze nie doświadczył. Mimo, że mam dopiero 29 lat a ostatnie czasy które mnie dotknęły były istną katorgą to jednak już staję na nogi. Zdrowieję? Nie, to było naprawdę dosłowne, staję na nogi ponieważ przez ostatnie dni byłem przykuty do tego nędznego stalowego łóżka. Jak tu się znalazłem i dlaczego mówię o życiu po śmierci? Może od początku…

Historię moją zacznę opisywać od sytuacji związanych z moim wychowaniem. To jest czarna część tego dziennika, nie znajdziecie tutaj nic romantycznego ani dramatycznego. Znajdziecie tu tylko czystą okrutną prawdę o mnie. Na dramat, miłość i moją przemianę musicie poczekać.

Któż lepiej wychowa młodego człowieka jak nie koledzy z podwórka? Rodzice, ale muszą być w domu a nie ganiać za pieniędzmi tak jak w moim przypadku. Rodziców więc praktycznie nie było, byli zaś koledzy. Było nas pięciu, Chapal, Leon, Jogi, Bercik i ja Gutek. Nie byliśmy żadnymi mafiosami ale wyróżniało nas to, że nie daliśmy innym wejść na nasze podwórko, robić krzywdę naszym sąsiadom ani osobom znajdującym się na naszym terytorium. Zazwyczaj każdy kończył mocnym przekopaniem przez nas, nie ważne ilu ich było, nawet jeżeli był sam a robił coś na naszym osiedlu co było w naszym mniemaniu niestosowne, kończył na ziemi skulony i płaczący z bólu. To nasz teren i nie pozwolimy nikomu zrobić tu coś bez naszej zgody. Na mieście wszyscy nas znali, wiedzieli, że każdy z nas bardzo dobrze się bije a przecież to lubiliśmy najbardziej.

Przypomina mi się sytuacja z Adolfem. Ten to miał u nas dopiero ciekawie. Skąd ta ksywka? Adolf to inaczej Norbert, ubierał się w jakieś niemieckie jesionki, pałatki, mundurki czy jakoś tak, zawsze chodził w sposób obrazującego siebie jako osobę nietykalną. Kiedy spotykaliśmy go na mieście nie mogliśmy po prostu od tak odpuścić. Zaczepki słowne kończyły się zazwyczaj zwykłą solówką.

- Chodź tu gestapowcu! – krzyknąłem na niego kiedy mijaliśmy się obok fontanny w centrum miasta – Dawaj Adolf, sznela!

- Spadaj leszczu- odpowiadał po cichu i ewidentnie zestresowany. Zawsze biliśmy go tylko i wyłącznie jeden na jeden, żaden z nas nie wtrącał się a przede wszystkim wtedy kiedy był sam.

- Teraz to ja sobie do ciebie podejdę- i podszedłem szybkim krokiem. Wziął zamach ale byłem szybszy, zrobiłem unik i strzeliłem mu w szczękę z prawej strony, zachwiało go więc poprawiłem z lewej ręki, upadł. Skoro leży to nie ma co się schylać. Dostał i to najważniejsze, zresztą zawsze dostawał. Popatrzyłem na niego, krew już leciała soczyście z nosa, nie ma sensu więcej go ruszać, niech leży, poszliśmy dalej szukać zaczepki. Tak właśnie wyglądały nasze wypady na miasto.

Były również imprezy w knajpach. Szliśmy jak zwykle w pięciu, często dziewczyny same przychodziły do nas, znały naszą ekipę bardzo dobrze bo kto jej nie znał. Same chętnie zawsze chciały się z nami bawić nie tylko na parkiecie ale i w toalecie. Tutaj jednak byłem ostrożny, nigdy nie chciałem zrobić tego z panna poznaną gdzieś na baletach czy gdziekolwiek. Ciężko się przyznać ale w tych sprawach byłem… prawiczkiem. Czekałem na tą jedną jedyną, naprawdę. Wtedy miałem dopiero 19 lat, więc na to jeszcze przyjdzie czas, teraz liczy się tylko renoma na mieście, nietykalność. Pomyślicie, wariat ale ciota. Mówcie co chcecie, miałem po prostu szacunek do kobiet i do swojego ciała, jeżeli seks to tylko z tą z którą będę żył już na zawsze. Chłopaki chodzili do toalet lub gdzieś w las za klub. W tym czasie ja siedziałem spokojnie na kanapie i piłem piwo. Pewnego razu na takich baletach dołączyła do mnie młoda ładna dziewczyna. Zapytała

- Cześć, wolne?

- Tak, wolne możesz usiąść- grzecznie odpowiedziałem po czym przesunąłem się na czarnej skórzanej sofie aby zrobić miejsce młodej sympatycznej dziewczynie, która pewnie jak inne podlizujące się panny szuka przygody.

– Jestem Natalia- przedstawiła się po czym wyciągnęła rękę w moją stronę. Spojrzałem na nią. Piękna, oczy zielone i czarne włosy, śliczne białe zęby i ten uśmiech, powalający.

- Cześć, Gutek, znaczy się Aro, Arek– przedstawiłem się bardzo onieśmielony jej urodą. Delikatnie uścisnąłem rękę. Z wyglądu była w moim typie.

- Napijesz się czegoś? – zaproponowałem.

- Tak chętnie, dziękuję, piwo z sokiem – odpowiedziała. Była naprawdę bardzo miłą dziewczyną. Co ona robi w takiej spelunie, nie wygląda na kobietę szukającej jednodniowej miłości, wygląda i zachowuje się jak dziewczyna którą chciał bym poznać na drugiej randce. Miała bardzo słodkie spojrzenie, mimo drobnego wyglądu nie była nie śmiała. Kontynuowałem naszą rozmowę.

- Skąd pochodzisz? – zapytałem.

- Tylko się nie śmiej ok? – odpowiedziała dosyć zawstydzona.

- Ok, mów śmiało – odpowiedziałem zachęcająco.

- Z Podbielska, zanim zaczniesz się śmiać to od razu mówię, tak to wieś ale u mnie nie ma żadnej szkoły średniej stąd też właśnie jestem tutaj u was– odparła z zamkniętymi oczami tak jak by nie chciała widzieć, że śmieję się z jej odpowiedzi. Nie odzywałem się. Między nami była cisza. Otworzyła jedno oko i zobaczyła, że ja wcale się z niej nie śmieje, wręcz przeciwnie słuchałem zaciekawiony ponieważ bardzo mi się podobała i chciałem wiedzieć o niej więcej.

- Jak już widzisz, nie śmieje się. Jesteś bardzo sympatyczna. To powiesz coś może więcej o sobie? Masz jakieś zainteresowania? – brnąłem dalej z rozmową.

- Nie mam czasu na zainteresowania, niestety, w tygodniu przecież mam szkołę, no ale bardzo chciałabym nauczyć się grania na skrzypcach.

- Serio? Ja gram na gitarze – nikomu wcześniej nie mówiłem o tym, dziewczyna ma coś w sobie skoro taki ktoś twardy jak ja potrafi odkryć swoje karty.

- Co? Też lubisz muzykę? – zapytała bardzo zszokowana.

- No tak, czemu nie możesz uczyć się w weekendy? Co wtedy masz do roboty?

- Muszę jakoś zarobić sobie na codzienne życie, rodzice to co dają nie starcza mi, miałam znajomą w salonie masażu, nauczyła mnie bardzo dużo, jeżdżę i pomagam starszym osobom– odpowiedziała pewnie, rozmowa z nią była dla mnie jak z kimś kogo znam od urodzenia.

- Rozumiem, to bardzo miłe, że pomagasz starszym ludziom, dobrze świadczy o tobie. Palisz może fajki?– zapytałem.

- Ja nie ale jeżeli chcesz wyjść na dwór to chętnie potowarzyszę.

Wstaliśmy od stolika i udaliśmy się w kierunku wyjścia. Byliśmy już przy drzwiach, odwróciłem się żeby zobaczyć czy idzie za mną, zauważyłem jak stoi z jakimś starszym frajerem który trzymał ją za rękę. Podszedłem bliżej, ona mnie nie zauważyła ze względu na duży ścisk przy wyjściu, usłyszałem tylko

- Kurwa na loda nie znajdziesz czasu? Nie chce pakietu, wciśnij mnie tam jakoś po 16 w sobotę.

- Dobra ale ciszej bo sama nie jestem – odpowiedziała mu zdenerwowana.

- Ty cwelu…

Dostał garść szybkich ciosów w głowę ode mnie. Upadł i chyba stracił przytomność ale nie interesowało mnie to. Nie wierzyłem, dałem się po prostu nabrać, nigdy nie byłem naiwny a jednak musiał być ten pierwszy raz. W sumie czemu go pobiłem skoro to ona była dziwką? On jej za to pewnie płacił. Chyba to przez to, że już w myślach miałem dalekie plany co do jej osoby. Szybko podbiegła ochrona ale rozpoznali mnie i zapytali o co chodzi.

- Pytał o fajka a wziął całą paczkę złodziej jebany – oszukałem chłopaków, nie powiem przecież, że zauroczyła mnie dziwka która omotała mnie jak chłopca aby wykorzystać sytuację i dzięki facetowi z renomą na mieście wybić się z kurewskiego zawodu.

- Ty co jest Gutek, co to za flet leży, co się stało? – zapytał Leon szybko przedzierając się przez tłum gapiów.

- Dostał parę garści, źle się odzywał – znowu ściemniłem paląc fajka zdenerwowany całą sytuacją.

- Dobra to pal szybciej bo ja po ciebie przyszedłem specjalnie…

- Jak to? Co jest? – przerwałem Leonowi.

- Dawaj szybko, chłopek się do Chapala przylepił, jest ich siedmiu.

- Idziemy – szybkim krokiem poszliśmy na zaplecze klubu. Faktycznie, stało ich tam siedmiu, nas było pięciu, jeżeli dwóch udałoby się szybko znokautować to mamy same bitwy na solo.

- Chapal ,to który chciał się z tobą klepać? – zapytałem.

- Tamten coś marudził – wskazał machnięciem głowy na chudego ale większego od siebie o pół głowy chłopaka.

- Dobra to dawajcie na solo – zaproponował Jogi.

- Dawaj chamie! – zawołał Chapal.

Zaczęli, Chapal dostał na początku ale za chwile oddał konkretny strzał, zachwiało tamtym gościem więc kopnął go w udo, low-kick ewidentnie dał się odczuć, chłopak złapał się za nogę po czym z góry końcowym ciosem został znokautowany rzez Chapala.

Jednak tak jak przeczuwałem, u przejezdnych nie było honorowego bicia, najechali na nas.

Jogi od razu podleciał do najniższego aby się go pozbyć. Leon walił się na równo z chłopakiem dosyć dobrze zbudowanym, Chapal zaś szybko obalił drugiego ze swoich przeciwników. Bercik również świetnie dawał sobie radę okładając chłopaka kopniakami naprzemiennie mijającymi się z ciosami w głowę i żebra. Do mnie podbiegł najbardziej przypakowany. Nie powiem, było z nim ciężko, miał silne uderzenie. Wymienialiśmy się pięściami wzajemnie. Obu z nas uchodziła już energia, w pewnym momencie odeszliśmy na chwilę od siebie żeby odetchnąć. Okazało się, że chłopaki poradzili sobie już z pozostałymi więc zostałem tylko ja i ten przytyraniec.

- Ty dobra zostaw go już. Zabieraj cwelu chłopaków i spierdalaj! – zwrócił się Bercik do typa.

Popatrzył na nas opierając ręce o uda. Wyprostował się, po czym podszedł do mnie.

- Dobry jesteś – odparł cicho do mnie. Wyciągnął rękę na znak zgody. Również podałem mu rękę. Walka nasza zakończyła się remisem. Typek podszedł do jednego z leżących na ziemi. My zaś weszliśmy z powrotem do klubu, dokończyliśmy szybko swoje piwa które mieliśmy na stolikach i poszliśmy w miasto. Na wyjściu zagadali do nas ochroniarze.

- Wszyscy cali? Żaden nie potrzebuje karetki?

- Nie, dobrze jest – odpowiedział Chapal i wyszliśmy. Po takich większych bitwach szliśmy pić dalej ale już do kanciapy którą była piwnica. W kanciapie była nasza siłownia, mieliśmy tam również komputer z którego zazwyczaj słuchaliśmy muzyki przy ćwiczeniach. Nie chcę się chwalić ale byłem najbardziej przypakowany. Jogi zaś był otyłym gościem ale dosyć silnym. Najchudszym był Bercik ale za to był bardzo zwinny i szybki. Leon i Chapal również byli dobrze umięśnieni i najwyżsi z nas. W kanciapie po bójkach odpoczywaliśmy i wymienialiśmy się opiniami a raczej przechwalaliśmy się jak to który z nas najefektywniej powalał drugiego na ziemię.

Tak właśnie wyglądała nasza młodość. Rozpierała w nas energia i żądza bycia kimś na mieście. W szkole zazwyczaj bali się nas a przyjezdni podlizywali się nam częstując fajkami lub chcąc postawić piwo, my zaś z takimi nie utrzymywaliśmy kontaktów ale fajka bardzo chętnie brało się zawsze.


Tym akcentem zakończę dzisiejsze pisanie, chce m mi się bardzo spać, jutro postaram się napisać Wam dalsze losy mojego życia.



45 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page