top of page

Paul Hartway

Autor powieści "Dalsze życie..."

Home: Welcome
Home: Blog2

Kontakt

Dziękuję za zainteresowaniem moimi powieściami. Zachęcam do komentowania oraz odwiedzenia strony http://www.opowi.pl

  • facebook
Home: Contact
Szukaj
Zdjęcie autoraPaul Hartway

Dalsze życie... Dzień 2.

Zaktualizowano: 6 lip 2019

Dzisiaj czuję się dosyć dziwnie, bolą mnie trochę plecy ale po tym bólu jaki miałem kiedy to wylądowałem tutaj, ten ból można by rzec, że jest niczym. Patrzę przez okno na chodzącą młodą parę z wózkiem. Przypomina mi się kawalerskie Chapala. Kawalerskie to trochę dziwne określenie tego co wtedy się wydarzyło…


Chapal jako pierwszy mimo młodego wieku miał doczekać się dziecka, musiał zatem szybko się ożenić. My zaś nie mogliśmy odpuścić takiej okazji. Trzeba mu odprawić kawalerskie. Uwierzcie, z początku było elegancko. Nie poszliśmy świętować tego do jakiegoś klubu. Melanż odprawiliśmy sobie na łące za miastem gdzie zazwyczaj wszyscy tam chodzili kiedy chcieli wypić i pobawić się na świeżym powietrzu z dala od policji. Zastał nas późny wieczór. Dookoła z trzech stron same pole, z jednej zaś mały las. Wódka i piwo, muzyka, zielsko dla chłopaków bo ja nigdy za tym nie przepadałem i centrum libacji - ognisko. Z głośnika bluetooth leciała muzyką, którą ktoś włączał z telefonu. Aby lepiej poczuć klimat zbliżającego się wesela puszczaliśmy różne przyśpiewki, tego wieczoru królowało Kawalerem Być. Czego chcieć więcej dla nas? Wiadomo, przygody. Kto by pomyślał, że jakieś cioty będą miały melanż dosyć niedaleko nas. Okazja do zakończenia libacji jakąś bijatyką. Tym bardziej , że dało się usłyszeć w oddali muzykę brzmienia ciężko metalowego.

-E kurwa lamusy, wypierdalać z tym złomem!

-Jebać was cioty! – przekrzykiwaliśmy się nawzajem.

- Jebać! Jebać! I się nie bać!

Posłuchali, wyłączyli muzykę a my mogliśmy spokojnie się delektować naszym alkoholem. Jogi rozchlapał ostatki z butelki. Ja akurat rozwaliłem się na trawie na znak krzyża. Leon jak zwykle śmiał i cieszył się ze wszystkiego. Zza pleców ktoś głośno krzyknął.

-Kogo Jebać? DRESY KURWA, WALIĆ ICH!!!

Wpadli w nas jak szarańcza, to nie były lamusy słuchające punk rocka, to byli skiny.

Oszołomiony ocknąłem się. Nos miałem rozwalony, krew ciekła jak z kranu. Byłem jak by w śnie gdzie przez mgłę widziałem co dzieje się dookoła a dźwięk dochodził z oddali. Ruchy ludzi były jak by spowolnione. Leżąc tak odkręcałem tylko głowę i patrzyłem co dzieje się wokół mnie. Powoli dochodziły do mnie dźwięki. Ruchy zaczęły przyspieszać i obraz stawał się wyraźniejszy. W głowie przestawało się kręcić, alkohol jak by odparował, słyszę dużo wrzasków i krzyków. Przede mną jacyś obcy debatują machając rękoma. Patrzę w lewo, Leon już nie uśmiechnięty tylko milczący leżał z oczami patrzącymi w głąb swojej głowy, najwyraźniej zemdlał. Przekręcam się w prawo, dwóch trzymało Jogiego a trzeci naparzał go po mordzie. Niedaleko niego leży Chapal a na nim gość okładający go pięściami z każdej strony. Za nim jedynie Bercik wali się z kimś sztywno. Ja nie mam siły wstać, czuję się jakbym był sparaliżowany, dopiero po chwili podbiegł Bercik, który już rozprawił się z pancurem, po drodze do mnie odepchnął tego gościa który siedział na Chapalu. Pomógł mi szybko wstać.

- Jak tam? – zapytałem.

- KURWA SPOKÓJ!!! – krzyknął Bercik do wszystkich obecnych dookoła.

- Co jest kurwa mongole? – zapytał jeden z tych co stali przede mną i zaciekle debatowali.

- KTÓRY WARIAT MIAŁ BATONA?!?! – zapytał wkurzony i wskazał na Leona. Obok niego leżał właśnie wspomniany przez Bercika baton, pod jego głową zaś widać było jakiś dziwny… cień?

- O kurwa- odparł jeden

- Spadamy – rzucił któryś z nich hasło po czym uciekli w swoją stronę. Podeszliśmy do Leona, ten dziwny cień okazał się dużą kałużą krwi. Sprawdziliśmy czy w ogóle żyje, oddychał ale jakoś płytko więc czujnie sprawdzaliśmy co chwilę jego oddech. Bercik był dziś wyjątkowo bystry, jako jedyny z naszej grupy bił się ze skinem, pomógł Chapalowi i mi, pognał tamtych łysych debili a teraz zdjął z siebie koszulkę i zakręcił ją wokół głowy tak aby zatamować wyciek krwi, następnie wyciągnął telefon i zadzwonił po karetkę.

- Halo? Poproszę o przyjazd karetki, kolega przewrócił się i ma rozciętą głowę…(przerywał na chwilę aby usłyszeć co mówiła do niego operatorka przez słuchawkę)…nieprzytomny ale oddycha, dosyć płytko…trzeba jechać na koniec ulicy Kościuszki w kierunku na Warszawę, gdy kończy się ulica zaczyna się droga piaskowa, po jakimś kilometrze jest skręt w lewą stronę, rośnie tam mały las, trzeba go ominąć i tam nas znajdą, któryś z nas wyjdzie do tej dr…

- Nie oddycha! – krzyknął Chapal.

- Kolega przestał oddychać, co mamy robić?... Dobra macie reanimować, ręce na klatkę i pompować dosyć mocno i szybko.

Wyrwałem się pierwszy aby ratować Leona. Chapal zszokowany, z blado trupią twarzą stał w bez ruchu. Jednak masaż serca to nie jest coś co może zrobić każdy, do tego trzeba siły i kondycji ale mimo wszystko trzeba próbować ratować najbliższe nam osoby. Pierwsze dwa uciśnięcia, słychać wyraźnie jak by ktoś nadepnął patyk w głuchym lesie, właśnie taki dźwięk oddają pękające żebra. Ale to mnie nie zniechęciło, nie przestawałem, teraz nie ważne są żebra, tu się liczy jego życie. Po dłuższym pompowaniu krzyknąłem ostatkiem sił.

- Chapal teraz Ty!

- Co? Ja? Ale ja nie umi…

- DAWAJ!!! – krzyknąłem na niego. Ukląkł, złożył ręce, popatrzył spokojnie chwilę jak ja to robię i gdy tylko podniosłem swoje ręce on przejął rolę i kontynuował masaż. Nie mogłem złapać tchu, jakie to męczące, cało dniowe mecze w piłkę tak nie dawały mi w kość. Ale przecież tu się liczy życie, życie kumpla i to bardzo ważnego. Leon nagle zaczerpnął głośno powietrza. Jogi odepchnął Chapala ponieważ ten jak w transie robił masaż z zamkniętymi oczami, nie zauważył nawet, że Leon oddycha.

- Starczy, jest, żyje !!!! – krzyknął Jogi.

- Halo… kolega oddycha, co dalej?... zapomniałem, Jogi leć na drogę, zaraz karetka będzie…- Bercik rozmawiał z operatorką aż do przyjazdu karetki.

To nie było nagłe uzdrowienie gdzie cierpiący wstaje z łózka. Leżał i zerkał na nas otępiałym wzrokiem. Żył i to było najważniejsze, Chapal ewidentnie zaś był przygnębiony.

- A tobie co jest?– zapytałem.

- To moja wina, nie potrzebnie robiliśmy te całe kawalerskie- odparł

- Nie potrzebnie to zaczepiliśmy tych cweli, kawalerskie było dobre i potrzebne, nie panikuj, dobrze będzie– pocieszałem go.

Wtedy przyjechała karetka i zabrała Leona do szpitala. My w milczeniu opuściliśmy miejsce libacji, poszliśmy do swojej meliny zastanawiając się jak poinformujemy jego rodziców. Siedzieliśmy już w piwnicy, otworzyliśmy piwa i w ciszy którą od czasu do czasu przerwał jeden z nas swoim dialogiem rozmyślaliśmy co dzieje się z Leonem. W tym czasie nagle zadzwonił Chapala telefon, wyciągnął go z kieszeni. Leon – jak to Leon? Byliśmy przekonani, że to dzwoni lekarz z jego telefonu. Zastanawialiśmy się chwilę po czym szybko Jogi stwierdził

- Daj mi to… Halo?

- Siema, pijecie? – o dziwo w słuchawce usłyszeliśmy głos Leona.

- A co Ty już kurwa gadasz?

- No a co haha weź mnie na głośnik.

Jogi przełączył na tryb głośnomówiący po czym wyciągnął rękę z telefonem na środek a my usiedliśmy wokół niego.

- E mordy dzięki za uratowanie, kto mnie pompował?

- Ja i Gutek – odpowiedział Chapal.

- Dziękować wam. Lekarz mówił żeby wam po cysternie wódki kupić haha, jak tak pomyśle to do końca życia wam będę się odpłacać ale od was dla mnie też butelka za złamane żebra hehe– rozmawiał z nami szczęśliwy i śmiejący się Leon, to on, żyje i wrócił do nas.

- Lepiej jak ze szpitala wyjdziesz i postawisz zwykłe pół litra niż teraz gadać o cysternach, co tam lekarz mówił? Wyjdziesz z tego? – zapytał Chapal.

- Tak, mówił, że wszystko jest dobrze ale poleżę na obserwacji a wy co robicie?

- Siedzimy w piwnicy i zastanawiamy się nad tobą – odpowiedział Chapal.

- Mordo, melanż był dobry, dzięki za alko, wszystkiego dobrego dla ciebie, mam nadzieję, że do wesela ci się zagoi. I mi też, zresztą ja to przyjdę co by nie było. Nie przejmuj się tam i pij moje zdrowie teraz haha – naprawdę, morda jedna wyszła z tego bez szwanku. Może to te jego optymistyczne podejście do życia dawało mu tyle energii. Leon kontynuował swój dialog

- Najlepsze to to, że przyszła młoda ładna pielęgniareczka i pyta się czy chce mi się coś a ja że jedyneczkę i wiecie co? Wzięła kaczkę, pod kołdrę mi ją wsunęła, założyła rękawiczkę i wsadziła tam mojego ptasiora swoją ręką a on mi po tym ekscesie stanął haha, pyta się czy już skończyłem a ja, że tak więc już wysunęła kaczkę i spojrzała a tu co? Namiot haha, stoi i kołdrę podniósł do góry a ona się zaczerwieniła i uśmiechnęła haha to co to jest, jak staje facetowi to dla kobiety to komplement? Haha – śmiał się bez przerwy, to był on, nasz Leon wrócił do żywych. Nie mieliśmy wątpliwości, że coś mu będzie. Teraz z ulgą rozlaliśmy po kieliszku w kubki i krzyknęliśmy

- Leon mordo, zdrówka!

Po czym wypiliśmy jednym chłystem za zdrowie kolegi, który nie dawno umierał a teraz rozmawia z nami i już korzysta z życia.

- Moje zdrówko, wracam do was szybko mordeczki. Dobra kończę, pielęgniareczka wróciła, zarzucę sobie bajerę bo dobra jest…. – skończył nagle rozmowę.

Skoro Leon był już cały i zdrowy, dokończyliśmy melanż bez niego w kanciapie.

Przeżył, cały, zdrowy bez żadnego szwanku, ten to miał głowę. Ale jak to możliwe? Dostać batonem w głowę, stracić tyle krwi, przestać oddychać i wyjść ze szpitala na własnych nogach? Niemożliwe dla innych ale to był Leon, brał życie takim jakie jest. Nie można tego nazwać inaczej jak cud.


Wtedy po pobiciu w szpitalu on a teraz ja, zamiana ról, mam nadzieję, że też wyjdę stąd tak jak Leon o własnych siłach z uśmiechem na twarzy. Teraz idę jednak spać, napiszę tylko sms na dobranoc swojej żonie, Paulinie.


9 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page